wtorek, 14 czerwca 2011

Co robi indyk, kiedy leci do góry nogami?

Batman, Batman, wszyscy kochamy Batmana, wszyscy kochamy filmy o Batmanie, ale niektórzy z nas mieli w temacie spore zaległości (i patrzę tu głównie na siebie), więc w sobotę zebraliśmy się licznie w moim nagle pustym mieszkaniu i urządziliśmy sobie Batmathon, który przeszedł najśmielsze oczekiwania.

Spotkaliśmy się w sobotę o 15. Ostatni maratończyk na polu walki, Spell (który totalnie zasłużył na swój srebrny medal), wyszedł ode mnie w niedzielę o 16. 24 godziny oglądania filmów. 25 godzin Przyjaźni. Ponad 30 godzin na nogach. Tak dobrze się bawiliśmy.

Przetrwaliśmy taką dawkę emocji tylko dzięki zajebistości filmów, które chcieliśmy obejrzeć, z innymi mogłoby się nie udać. Zaczęliśmy od fantastycznego filmu z Adamem Westem z 1966 r., opartego o telewizyjny serial. Polecam absolutnie wszystkim. Zapewniam, że będziecie inaczej patrzeć na jajka, jabłka i ONZ do końca swoich dni, a w dodatku dowiecie się o przydatności Bat Sprayu odstraszającego rekiny, Bat Drabiny, Bat Dźwigni Automatycznie Zmieniającej Kostiumy osobom zjeżdżającym na drążku, a także odkryjecie, że są takie dni, kiedy po prostu nie można pozbyć się bomby.

Na zachętę: kadr z filmu.

Na następny ogień poszedł "Batman" Burtona z 1989 roku, ale wiadomo, że po takim starcie film wypadł słabiej, niż powinien. Przynajmniej dostarczył nam wiedzy o najważniejszym gadżecie w arsenale Batmana: BatRoofies! Więcej emocji wzbudziła pełnometrażowa animacja "Batman Beyond: Return of the Joker". Była głównie źródłem dyskusji nad jakością animacji i tym, czy te kreskówki są w ogóle dla dzieci. No i hej, Harley Quinn! Potem wrócił Burton, wraz ze swoim "Powrotem Batmana". W tym momencie musieliśmy zacząć tracić rozumy, bo kilka obrazów z Pingwinem w roli głównej, które przyszły nam do głowy, zostawiło trwały i negatywny ślad na mojej psychice.

To tylko jeden ze strasznych obrazów z Pingwinem. Od lewej, w kółeczko: Mośko, Monika, Magda, Paulina, Cietrzew, Imana, Kikas i Kanister Paliwa

W końcu zaczęliśmy prawdziwą zabawę i obejrzeliśmy "Batman Forever". BATSUTKI. EPICKI (B[at])ROMANS BATMANA Z ROBINEM. KROCZE JIMA CARREYA (ale to mogła być tylko moja obserwacja). Same fajne rzeczy, które wprowadziły nas w radosny nastrój tuż przed filmem wieczoru. Wtedy też ogarnęliśmy, że jest już 3 rano, a my nadal mamy co najmniej trzy filmy do obejrzenia. Ale co tam, następny był "Batman i Robin", film na który z masochistycznym utęsknieniem czekaliśmy. Z kubkami pełnymi lodu słuchaliśmy, jak wiele złych gier słownych odnoszących się do temperatury da się wymyślić. Jak nudna może być Alicia Silverstone i jak dziwnie akcentować zdania może Uma Thurman. W połowie filmu czułam, jak mój mózg od nadmiaru sera i brokatu zaczyna umierać.

Niespodziewany gość na maratonie!

Na szczęście następny był już Nolan. Pierwsza połowa "Batman: Początek" prawie mnie uśpiła i wywołała dyskusję odnoście tego, co właściwie chcemy oglądać w filmach od Batmanie i czy jest sens robić mu długie i poszatkowane origin, które i tak wszyscy już przecież znamy. Moim zdaniem: idę oglądać film o nietoperzu, a nie film o ninjach, więc może niekoniecznie.

I na deser: "Mroczny rycerz". To musiał być najlepszy film wieczoru, bo przez pozostałe gadaliśmy jak najęci, a na tym jednym te kilka osób, które dotrwało, siedziało bez słowa. Jak zahipnotyzowani patrzyliśmy w ekran, na przemian tylko wzdychając "Morgan Freeman <3" lub "Gary Oldman <3", zależnie od tego, kto akurat wzdychał. Absolutne cudo.

Te filmy nie dają, oczywiście, 24 godzin. Potem posłuchaliśmy sobie, jak Neil Patrick Harris śpiewa w musicalowym odcinku "Batman: The Brave and The Bold" i kiedy to się skończyło, doszliśmy do genialnego wniosku, że hej, po co wracać do domu i spać, kiedy można obejrzeć jeszcze oba Iron Many. Na "Iron Man 2" został już tylko Spell, dobijając do dwudziestej czwartej godziny oglądania filmów.

To był dobry maraton. Był tak dobry, że następny ma już prawie ustawioną listę odtwarzania. Ale sądzę, że był tak dobry, bo ostatni był jakieś pół roku temu. Nasz poprzedni maraton, maraton Sherlocków, wyszedł o wiele mierniej, i mam nieodparte wrażenie, że dłuższe przerwy dobrze nam robią. Niemniej, trzeba zrobić w przyszłości następny - i totalnie pobić ten rekord.

(Za zdjęcia dziękujemy Spellowi.)