Wróciłam z Florencji i tak naprawdę mogę o tym mieście powiedzieć
tylko tyle, że każdy przed śmiercią powinien je odwiedzić. Dawno tak się nie zakochałam w żadnym miejscu (o ile kiedykolwiek się w jakimś miejscu tak zakochałam).
To wcale nie jedyny powód, dla którego Florencja jest genialna |
Do Florencji przyjechałam nocą i pierwsze, co zauważyłam, to ludzie. Nocna weekendowa Florencja tętni życiem i kiedy to piszę, mam na myśli naprawdę nieprzebrane tłumy, równie liczne, jak za dnia. Wszyscy w tym tłumie wydają się być zadowoleni ze wszystkiego i bardzo przychylni światu, co szybko mi się udzieliło. Wąskie uliczki i jeszcze węższe chodniki sprawiają, że nikt nie przejmuje się tam takimi szczegółami, jak zasady ruchu drogowego, i ludzie chodzą środkiem ulicy, a samochody pomijają sobie podwójne ciągłe - i jakimś cudem udaje im się wszystkim nie zabić siebie nawzajem. Na każdym rogu stoją budki z lodami, restauracje i sklepy ogromnych modowych marek, a wszystko wygląda przytulnie. Od całego miasta bije przepych i ciepło, i nie ma to aż tak dużo wspólnego ze stale świecącym słońcem. Po kilku dniach czułam, jakbym we Florencji żyła od zawsze, a wyjazd to najgłupsza rzecz, jaką mogę zrobić.
Poza tym - samo miasto. Mój pobyt we Florencji był trochę roboczy - byłam tam ma spotkaniu z zespołem z Aviary.pl, więc w sobotę i niedzielę trzeba było posiedzieć w zamknięciu, powymieniać się doświadczeniami z Mozillą Italia, omówić własne problemy i perspektywy, no i popracować. Ale codziennie, w trakcie poszukiwania miejsca na kolejny posiłek (co zajmowało nam codziennie chyba około godziny) i powrotów do siebie, widzieliśmy dość sporą część miasta, a cały poniedziałek poświęciliśmy już tylko na zapoznawanie się z nim. Co prawda Florencja jest pierwszym miejscem na świecie, gdzie nigdy nie wiedziałam, gdzie jestem i co chwilę kompletnie traciłam poczucie kierunku, ale w takim miejscu można się zgubić z radością. Zwłaszcza że, mimo całej obcości tego miasta, wszystko wydawało się znajome. Florencja jest magiczna. Gdzie się nie obejrzałam, byłam otoczona starymi, masywnymi budynkami i drewnianymi okiennicami. Na wąskich uliczkach i jeszcze węższych chodnikach czułam się jeszcze mniejsza niż zwykle i z jednej strony przytłoczona otaczającymi mnie domami, ale z drugiej strony - wszystkie te uliczki były niewiarygodnie przytulne. Aż miało się ochotę zostać na nich na zawsze.
A to tylko same okolice centrum, nie miejsca oblegane przez turystów. Uginający się od złota Ponte Vecchio, Galeria Uffizzi (którą, niestety, widzieliśmy tylko z zewnątrz), rezydencja Medyceuszów, czy górująca nad miastem kopuła katedry Santa Maria del Fiore wyłaniały się, ogromne, zza zakrętów tych wąskich uliczek, by zaskoczyć swoim ogromem. Żałowałam czasami, że nie ma we Florencji dość przestrzeni, żeby się cofnąć i ogarnąć wzrokiem te wielkie i wspaniałe budynki. Najwięcej miejsca znaleźliśmy na szczycie wzgórza, gdzie wspięliśmy się, żeby zobaczyć miasto z góry. Widok całkowicie wart trudu i panującego u góry morderczego skwaru. Żałuję, że nie widziałam więcej - na przykład pozamykanych w poniedziałki ogrodów. Zieleń to jedyne, czego mi we Florencji boleśnie brakowało. Na wąskich, magicznych uliczkach brak miejsca na trawę i drzewa.
Jedyny powód, żeby po takich lodach nie umierać ze szczęścia , to perspektywa kolacji w Quattro Leoni. |
Przy wyjeździe czułam spory niedosyt. Perspektywa powrotu ze słonecznej Toskanii na deszczowe Pomorze nie była specjalnie zachęcająca. Florencję chciałabym przejść wzdłuż i wszerz ze trzy razy, wejść w te wszystkie miejsca i chłonąć te widoki, tę atmosferę i ten nastrój. Trzy dni to zdecydowanie za krótko, żeby nacieszyć sie wszystkim, co Florencja ma do zaoferowania, a i tak zaoferowała mi w tak krótkim czasie więcej, niż jestem w stanie tu opisać. Tymczasem pozostaje mi tylko planować w przyszłości powrót.
Przyjaźń z okazji MFKiG musi być w tym roku naprawdę wyśmienita, żeby w ogóle choć trochę przyćmić ten wyjazd. Nie mogę sie doczekać.