wtorek, 15 listopada 2011

MozCamp w Berlinie okiem nooba

Tydzień temu skończył się MozCamp 2011 w Berlinie, jedno z najciekawszych wydarzeń, w jakich miałam przyjemność uczestniczyć w tym roku. Powinnam była opisać je wcześniej, żeby uchwycić opary pozostałego we mnie entuzjazmu, ale wszystko poszło na nadrabianie wywołanych tym wyjazdem zaległości na studiach. Nic to, lepiej późno niż wcale, zwłaszcza kiedy jest co opisywać.

MozCamp to organizowana co dwa lata w Europie (a od tego roku również w Azji) konferencja wolontariuszy i pracowników Mozilli, podczas której można poznać całą społeczność, omówić plany Mozilli na przyszłość i trochę popracować. Zupełnie przez przypadek można też nasiąknąć entuzjazmem do wszystkich przedsięwzięć organizacji i do swojej własnej pracy. Poważnie, entuzjazm wylewał się ze sceny wiadrami i gdybyśmy chcieli tam grać w zaproponowaną przez Falkę grę, prawdopodobnie nie opuścilibyśmy Berlina o własnych siłach. Bardzo przyjemnie się tego wszystkiego słuchało.

ENTUZJAZM! (Źródło)
Pojechałam tam jako lokalizatorka, więc siłą rzeczy byłam głównie na panelach poświęconych lokalizacji. Na szczęście udało mi się też pojawić na kilku spotkaniach poświęconych zagadnieniom wykraczającym poza dziedzinę, w której czuję się stosunkowo pewnie po tych kilku miesiącach współpracy z Aviary.pl (teraz też na Facebooku i Twitterze!). Ciekawie za to uczestniczyło mi się w kilku spotkaniach poświęconych angażowaniu nowych wolontariuszy i byciu przydatnym, jeśli nie posiada się żadnych umiejętności technicznych (czyli kiedy jest się mną, w sumie). A pomagać można na wiele sposobów.

Można testować różne rzeczy. Jest Aurora, jest Firefox Beta, jest daleki od doskonałości, choć zmierzający w optymistycznym kierunku Firefox na Androida (poważnie, demo interfejsu na tablety strasznie mi się spodobało). Mozilla nie robi tej przeglądarki dla siebie, a i sama nie jest w stanie wszystkiego sprawdzić, więc testerzy są przydatni.

Można pomagać przy lokalizacji mozillowych rzeczy. Oficjalny polski zespół tłumaczy Mozilli to Aviary.pl, które, niczym Gwardia Dumbledore'a, wciąż rekrutuje! Nie gryziemy, można z nami sobie pogadać na IRCu (irc.mozilla.org, kanał #aviarypl) i się przekonać. Ja szczerze, z całego serca, polecam wszystkim.

Można też po prostu głośno krzyczeć o Mozilli i o tym, co robi - zwłaszcza że robi świetne rzeczy. Jest organizacją non profit, jej działanie opiera się na wolontariacie, a jest odpowiedzialna za wyparcie z rynku giganta, jakim jest niezaprzeczalnie Microsoft. Nieustannie pracuje nad wydawanym przez siebie oprogramowaniem i mocno technicznie nadgania coraz bardziej popularne Google Chrome. Poza tym, Mozilla nie działa dla zysku, więc jest bardziej zainteresowana faktycznym dobrem użytkowników, ochroną ich prywatności i zapewnieniem im naprawdę otwartego Internetu i wolnego wyboru. Tutaj zaczynają się już trochę bardziej techniczne tematy które nie do końca ogarniam (jak webowe aplikacje), ale zaczynają się też tematy takich opcji w samej przeglądarce, jak informowanie witryn, że użytkownik nie chce być śledzony (w Firefoksie Opcje -> Prywatność), albo takich projektów, jak BrowserID, inicjatywa proponująca logowanie się na różnych stronach nie kontem Facebooka, a przeglądarką. W skrócie, Firefox pozornie oferuje to samo, co Chrome czy IE, ale Mozillą kierują fundamentalnie inne powody niż Google i Microsoft. Po prostu Mozilla to grupa ludzi, którzy robią to, co lubią, aby innym było w Sieci lepiej, i robią to bez chęci zysku, za to z ogromnym entuzjazmem. I ja to w Berlinie strasznie mocno czułam.

W zasadzie Mozilla po tym weekendzie wydaje mi się być grupą idealistów, którym się udało coś zmienić. Naprawdę strasznie mi się to podoba i strasznie się cieszę, że mogłam być w tym Berlinie, posłuchać tych ludzi, autentycznie przesiąknąć ich entuzjazmem i wyjechać stamtąd z przeświadczeniem, że jestem im przydatna. Niewiele weekendów w moim życiu było tak intensywnych, produktywnych i interesujących. W niedzielny wieczór, czekając na lotnisku w Kopenhadze na lot do Gdańska, z dala już od całego Mozillowego zamieszania, czułam fizyczne zmęczenie i byłam niezdolna do czegokolwiek bardziej wymagającego niż patrzenie się w przestrzeń z tępym, błogim uśmiechem na twarzy w oczekiwaniu na wezwanie na pokład samolotu. W poniedziałkowy poranek nie mogłam się doczekać dalszej pracy i jakoś tak mi zostało.

A tymczasem na deser moja ostatnio ulubiona strona internetowa: małe pandy czerwone na żywo z zoo w Tennessee. Tyle słodyczy!