niedziela, 24 lipca 2011

Harry Potter: miłość to magia

Na co mi ten blog, skoro nie jestem w stanie napisać na nim jednej notki o jednej rzeczy, którą kocham? Blablabla, nie ogarniam rzeczywistości, ale to nie powód, który usprawiedliwiałby przemilczenie premiery Harry'ego Pottera i insygniów śmierci, części 2. Próbuję coś napisać od zeszłego piątku, ale wszystko staje mi na przeszkodzie - zwłaszcza że do powiedzenia mam dużo, chcę uniknąć spoilerów i kompletnie nie wiem, od czego zacząć.

Zacznę od tego, że dla mnie hype na koniec Harry’ego Pottera był bardziej odczuwalny przy premierze pierwszej części Insygniów. Wtedy zaczynaliśmy koniec, wtedy poznawaliśmy ostatnią przygodę Harry’ego i jego przyjaciół, a dla mnie ta seria zawsze była tylko o tym: o przygodzie i przyjaźni. Druga część Insygniów powinna była nazywać się Bitwa o Hogwart i nie próbować udawać, że ma jedną fabułę do opowiedzenia. To prawda, to była ostatnia, domykająca wszystkie wątki scena genialnego filmu, który widziałam pół roku temu, kiedy zaczęłam się żegnać z tymi postaciami, ale poza bitwą o Hogwart niewiele więcej się tam przecież dzieje. Szkoda, że nie dali filmowi takiego tytułu.

Poza tym obawiam się, że druga część Insygniów, w przeciwieństwie do pierwszej, nie jest w stanie udźwignąć otaczającej film ekscytacji. To jest naprawdę imponujące (mimo najbardziej płaskiego 3D w historii kina) widowisko, naprawdę idealna, ruchoma ilustracja do ostatnich rozdziałów powieści, ale naprawdę nie wiem, czy ten film może funkcjonować jako osobna całość. Obawiam się, że nie, i nie rozumiem wysokiej oceny na Rotten Tomatoes. To nie był najlepszy film serii.

Co nie znaczy, że mi się nie podobał. Przeciwnie, widziałam go dwa razy i w przyszłym tygodniu zamierzam zobaczyć go jeszcze raz. Jako zakończenie serii, z którą jestem od dzieciństwa, która wypełniła pół mojego życia, film był bardzo satysfakcjonujący. Tym bardziej, że pomógł mi bardziej pokochać wszystkie poprzednie filmy. Bo o ile Insygnia są wierną adaptacją tam, gdzie wierne być powinny, w wielu miejscach drastycznie odbiegają od książki. I z zaskoczeniem zauważam, że mi to nie przeszkadza, bo w końcu, w ósmym filmie, twórcom udało się ustanowić uniwersum oddzielne od tego z książek. Oczywiście, historia pozostaje fundamentalnie ta sama, ale nie jest identyczna, a przedstawione w obu mediach światy nie są tym samym światem. Różnią się kluczowymi szczegółami, ale dopiero teraz jestem w stanie zaakceptować te rozbieżności. Mój świat jest bezpieczny w powieściach. Filmowy świat nijak na powieściowy nie wpływa, nie niweluje go, a pozwala spojrzeć na wydarzenia z trochę innej perspektywy. Nie wiem, czy uświadomiłam to sobie dopiero teraz, bo dopiero teraz uchylam moje nostalgiczne gogle, czy dlatego, że dopiero teraz Rowling została jedną z producentek filmu i lepiej przełożyła historię z papieru na film.

Poza tym, sama premiera była bardzo nieuroczysta. Kiedy o północy wchodziłam do kina, zastanawiałam się, co niektórzy z obecnych w nim ludzi tam w ogóle robią. Kto wychodzi do kina o północy, a potem zupełnie obojętnie ogląda film, na który przyszedł? Gdzie tu logika? Myślałam, że przy tej jednej jedynej okazji nie będą tą najbardziej podekscytowaną Potterem osobą, że ktoś jeszcze podzieli moje odczucia, ale najwyraźniej nie ma tak dobrze. Być może trafiłam nie na to kino, co trzeba, może gdzieś ludzie cieszyli się na tę premierę bardziej, ale największym wyrazem entuzjazmu, jakiego uświadczyłam w kinie, była dziewczyna, która w toalecie mówiła swojej koleżance, że jej dzieciństwo dobiegło końca.

Zresztą, ciężko odczuwać koniec tego wszystkiego, skoro Rowling postanowiła akurat teraz powoli startować z Pottermore. Wkrótce dostaniemy mnóstwo nowych danych od samej autorki, będziemy na nowo czytać te książki, będziemy znowu mieli coś, na co warto czekać, a wydaje mi się, że gdzieś nawet widziałam jakieś wzmianki o tym, że niesławna Encyklopedia rzeczywiście powstanie. Wiele rzeczy nadal przed nami.

Ten film niczego tak naprawdę nie skończył, dał jedynie (albo aż) poczucie, że historia teraz jest już całkowicie pełna, że wszystko, co naprawdę ważne, już zostało powiedziane. I w tym aspekcie, jako finał trwającej od dekady Potteromanii, jako bardziej wydarzenie niż samodzielny film, Harry Potter i insygnia śmierci, część 2 nie mogłyby być dużo lepsze, niż były. I myślę, że niewiele więcej od nich wymagałam. Teraz, kiedy wszystkie filmy już powstały, mogę w spokoju i bez żalu umierać.